Kolejnym rozmówcą w cyklu „Rozmowy o filatelistyce” jest Pan Janusz Berbeka, znany filatelista, ekspert filatelistyczny, autor licznych publikacji oraz członek PAF.
Nasza rozmowa odbywa się po blisko 14 miesiącach od chwili ukazania się pierwszej rozmowy w tym cyklu. Z tej racji chciałbym aby nie dziwił Pana fakt, że niektóre z zadawanych przeze mnie pytań są identyczne z tymi, które zadawałem swoim wcześniejszym Rozmówcom. Wynika to
konwencji cyklu. Dzięki temu nasi Czytelnicy mogą poznać historie różnych filatelistów, ich drogę na filatelistyczny olimp oraz poznać ich poglądy na różne kwestie.
Czy może powiedzieć nam Pan, czym dla Pana jest filatelistyka, kiedy i jak został Pan filatelistą?
Z tym pytaniem spotykam się dość często. Filatelistyka jest dla mnie pasją wypełniającą zdecydowaną większość czasu. Żartując można rzec: „ja ją kocham”, cenię ją i ciągle się jej uczę. Naprawdę nie przesadzę twierdząc, że zaraziłem się nią od dziecka. Pierwszy klaserek ze znaczkami otrzymałem pod choinkę w 1955 r. mając 6 lat (chodziłem już do szkoły) od mojego dziadka, Karola Philippa, który swoje życie zawodowe poświęcił Poczcie Polskiej. Przez lata pracował w Bydgoszczy, później przez lata był dyrektorem poczty w Toruniu, a po wojnie w Szczecinie. W 1927 r. opublikował w Bydgoszczy „Zarys historji poczty ze szczególnem uwzględnieniem historji Poczty Polskiej”. Dopiero 31 lat później ukazała się znana praca zbiorowa 400 lat Poczty Polskiej. Na tekście 80-stronicowego opracowania dziadka i dzięki jego wsparciu stawiałem pierwsze kroki. Wsparł mnie też ojciec abonując dla mnie polskie znaczki czyste i kasowane. Prowadził wtedy bardzo mądrą politykę: nie dawał mi tych znaczków, tylko pokazywał, omawiał i… chował do sejfu bankowego (był pracownikiem NBP). Dzięki temu nie przehandlowałem tych znaczków, które służą mi do dnia dzisiejszego, a bawiłem się innymi znaczkami odpowiednimi dla wieku (tematyka, egzotyczne kraje, itp.). Co jest rzeczą dość rzadką: to hobby zaszczepione mi w dzieciństwie kontynuowałem bez żadnych przerw do dzisiaj: całą szkołę, studia, pracę zawodową… Do PZF wstąpiłem w 1963 r. awansując od razu na przewodniczącego koła młodzieżowego. Miałem wtedy tylko jednego opiekuna – filatelistę. Do Związku tego należę non stop do dziś – to już 53 lata. Jak ten czas leci…
Komisji Ekspertów i Zwalczania Fałszerstw w 2011. Stoją od prawej eksperci: A.Kłosiński, P.Pelczar, Z.Korszeń, S.Jakucewicz, K.Sztaba, W.Więclaw, J.Berbeka, B.Subocz, S.Walisch i J.Melnik.
Jest Pan znanym ekspertem filatelistycznym. Co było powodem tego, że zdecydował się Pan rozpocząć szkolenie w tym zakresie a następnie zdał Pan trudny egzamin? Jaka była Pańska droga do uprawnień eksperckich?
Zawsze byłem ambitny i chciałem osiągnąć jak najwięcej w swojej pasji życiowej. Uprawnienia eksperta PZF uzyskałem w 1994 r., rozszerzając swój zakres uprawnień po 2 latach na wszystkie znaczki i całostki polskie z wyłączeniem poczt lokalnych, plebiscytowych i wewnątrzobozowych. Uważam, że eksperci nie powinni uzyskiwać uprawnień na „wszystkie znaczki polskie”. Taki ekspert musiałby dysponować przebogatym i pełnym materiałem porównawczym i ogromną wiedzą we wszystkich dziedzinach polskiej filatelistyki. Uważam, że jest obecnie tylko jeden taki ekspert. Rozumiem pasjonatów filatelistyki, dlatego staram się im pomagać – byłem, i nadal jestem opiekunem mojego kolejnego kandydata na eksperta PZF – obecnie Marcina Wysockiego (cykl szkolenia trwa minimum dwa lata).
Przedtem, bo już od 1988r byłem rzeczoznawcą PZF i biegłym sądowym w zakresie filatelistyki, którymi jestem zresztą do dnia dzisiejszego. Przez długie lata byłem samoukiem filatelistycznym, co ograniczało się do studiowania literatury. W II połowie lat 80-tych zapisałem się do Komisji Naukowo-Badawczej w Krakowie, na której posiedzenia jeździłem z Poznania. Tam poznałem wielu ciekawych pasjonatów filatelistyki i jej znawców, w tym eksperta Lesława Schmutza, który zgodził się wziąć mnie pod swoje skrzydła i pomóc w szkoleniu na przyszłego eksperta. Konsultacje z nim trwały parę lat. Do dzisiaj wymieniamy poglądy i wspierany jestem jego radami. W tym czasie poznałem też wielu ekspertów z którymi spotykałem się, wymienialiśmy poglądy i doświadczenia, wielu rzeczy się od nich nauczyłem… Byli to m.in. eksperci S. Żółkiewski, J.Z. Piekut, J. Ryblewski, A. Sękowski, J. Adamczyk, M. Miszczak, J. Tokar, J. Falkowski czy M. Ways. To bardzo smutne, ale tylko dwóch z nich jeszcze żyje…
Jako ekspert filatelistyczny uczestniczy Pan w pracach sądów konkursowych na wystawach. ocenia Pan z perspektywy ostatnich kilkunastu lat poziom polskich eksponatów? Czy poziom ten wzrasta i w czym upatruje Pan ten wzrost, czy może jest odwrotnie i dlaczego?
Tak, uczestniczę czasem w pracach sądów konkursowych (ostatnio na XXI Ogólnopolskiej Wystawie Filatelistycznej w Warszawie w 2014 r.) i widzę znaczny wzrost poziomu polskich eksponatów w stosunku nawet do tych sprzed kilkunastu lat. Daje się zaobserwować coraz częściej głęboka specjalizacja, co jest cechą pozytywną. Moim zdaniem najwyżej klasyfikowane są teraz zbiory tematyczne (szczególnie z tzw. „szkoły poznańskiej” osiągające światowy poziom), historii poczty, a na końcu z filatelistyki tradycyjnej. Oczywiście w każdej z tych dziedzin są zbiory rewelacyjne i przeciętne. Sam jestem pasjonatem tej ostatniej dziedziny.
Jest Pan członkiem PAF. Czy Pańskim zdaniem PAF wywiera wpływ na jakość filatelistyki w Polsce, a jeśli tak, to w jakiej sferze ten wpływ jest najwyraźniej widoczny?
Proszę o wybaczenie, ale tu mam kilka krytycznych uwag… Obserwuję niestety w ostatnich latach spadek poziomu naszych konferencji naukowych PAF. Nie istnieje jednoznaczna odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Same założenia organizacyjne powstałe prawie ćwierć wieku temu były wspaniałe! Co jednak szwankuje? Czy rutyna, czy wysoki przeciętny wiek niektórych członków i kandydatów, czy czasem niecelny wybór niektórych nowych członków, czy strona organizacyjna konferencji? Prezydium PAF powinno samo odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jak zwykle bywa, są oczywiście też liczne jasne strony. Wokół ciechocińskich konferencji PAF zebrało się dość liczne grono członków i sympatyków, choć nie wszyscy przyjeżdżają tu rokrocznie. Tu przyznam się, że jestem stałym ich uczestnikiem, od III Konferencji każdorazowo wygłaszając prezentacje na różne tematy, ale wyłącznie z zakresu filatelistyki tradycyjnej (tegoroczna konferencja była XXIII z kolei). Dużo dobrego robi Studium Filatelistyki (przy PAF) szkoląc w cyklach 2-letnich nowe kadry. Niejako przeciwwagą dla konferencji PAF są bardzo udane 3-dniowe tzw. Poznańskie Sympozja Filatelistyczne organizowane przez ZO PZF w Poznaniu. Były dotąd dwa: w Biedrusku w 2014r i Porażynie w 2015r. Oba poświęcone były historii poczty i zgromadziły bardzo liczne grono pasjonatów. W tym roku czeka nas kolejne, też w Porażynie w dniach 11-13 listopada, a jego tematem jest Poczta Polska po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Na spotkania te przyjeżdżają fachowcy specjalizujący się w poszczególnych dziedzinach.
Dość powszechna jest opinia, że spada czytelnictwo filatelistyczne. Pan z kolei publikuje dużo artykułów w prasie filatelistycznej. Czy podziela Pan pogląd, że obecna sytuacja w zakresie czytelnictwa jest zła, a może Pańskim zdaniem jest odwrotnie?
Faktem jest spadająca liczba czytających w ogóle, w tym czytelnictwa filatelistycznego. Cóż może być smutniejszego od średniej krajowej w przeczytanych książkach? Biblioteka Narodowa przeprowadziła niedawno sondaż czytelnictwa w Polsce. Niektóre jego wyniki są zatrważające! 30% gospodarstw domowych nie posiada w domu żadnej książki (nie licząc podręczników szkolnych), a 58% respondentów deklaruje, że nie przeczytało ani jednej książki w ciągu roku. Szkoda, że nie mamy wyników badań dotyczących czytelnictwa filatelistycznego. Obawiam się, że jest podobnie. Moje obserwacje to zresztą potwierdzają. Spotykam się z licznymi prośbami o wsparcie wiedzą w danym temacie – oczywiście dzielę się nią i podaję źródła – te prawie nikogo nie interesują, a podstawowym źródłem jest katalog (o ile jest). Mamy tylko dwa miesięczniki o zasięgu ogólnopolskim: pismo ZG PZF Filatelista i prywatne – Przegląd Filatelistyczny A.Fischera. Oba od dłuższego czasu konkurują między sobą, w obu można znaleźć oprócz artykułów badawczych skierowanych do stosunkowo wąskiego kręgu kolekcjonerów także garść porad i ciekawostek. Osobnym problemem jest wydawanie czasopisma HBBF pod egidą PAF (od niedawna reaktywowane, obowiązkowe dla wszystkich członków PAF, wydawane jako rocznik). Są różne zdania na temat celowości jego wydawania. To pismo jest elitarne, o bogatej szacie graficznej, wydawane w bardzo małym nakładzie i praktycznie niedostępne na rynku (ani w sklepach filatelistycznych, ani przez koła PZF), a zawiera tylko część artykułów prezentowanych podczas konferencji PAF. Moim zdaniem więcej pożytku dla wszystkich filatelistów przyniesie prezentowanie tych artykułów badawczych w ogólnopolskiej prasie filatelistycznej, do której dostęp ma bezproblemowo każdy filatelista.
Zapewne bardzo duża grupa naszych Czytelników zadaje sobie pytanie w jaki sposób uzyskuje Pan tak bogaty materiał filatelistyczny, niezbędny do badań i publikowania na ich podstawie. Czy może Pan nam to wyjaśnić?
Gros materiału gromadziłem przez 50 lat i nadal mimo w miarę zaawansowanego wieku uzupełniam go. Ta pasja kosztowała mnie przez lata naprawdę wielu wyrzeczeń i wysiłku. Przypominam sobie lata studenckie. Przyjechałem do Poznania, dostawałem od rodziców pieniądze na wynajem pokoju, jedzenie, książki, życie. Dostawałem też od mamy dużo słoików z dżemami, czasem z mięsem, itp. W Poznaniu było jednak wiele atrakcji filatelistycznych. Sklepy filatelistyczne, tzw. giełda wymienna. Najczęściej pieniądze przeznaczone na jedzenie i życie inwestowałem w znaczki (nie zawsze mądrze…). Od tej pory nie cierpię dżemów, bo musiałem je jeść wtedy nawet 3-razy dziennie.
Co sądzi Pan o roli Internetu i zaawansowanych technologii informatycznych w filatelistyce? Jak widzi Pan tę kwestię z zakresie popularyzacji filatelistyk, czy łatwości wytwarzania fałszywych walorów i ich wprowadzaniu na rynek filatelistyczny?
Internet jest wspaniałym wynalazkiem! Pamiętam czasy swojej młodości i też późniejsze nieco, gdy materiał najczęściej zdobywało się korespondencyjnie – drogą pocztową. Pisałem i wymieniałem znaczki z Czechosłowacją, ZSRR, Izraelem, USA oczywiście nie licząc polskich partnerów. Ale trwało to długo, nie było pewne czy list dojdzie, czy otrzyma się zgodę od PZF na wymianę filatelistyczną, czy kontrola dewizowa nie cofnie i czy nie skonfiskuje zawartości listu.
Obecnie posiadacz internetu paroma kliknięciami ściąga sobie całe artykuły, fotki dowolnych znaczków czy listów, uczestniczy w aukcjach z całego świata, koresponduje bezpłatnie z całym światem on line, ma możliwość natychmiastowych płatności w dowolnych walutach, itd. To przepaść dzieląca nas od czasów sprzed jeszcze 20-30 lat.
Jak zawsze są też jednak niebezpieczeństwa. Fałszerze nie próżnują wytwarzając coraz lepsze podróbki oryginalnych znaczków, a też dysponują coraz nowszymi technologiami. Tu pole dla ekspertów, którzy muszą iść z duchem postępu i też dokształcać się. To niejako wyścig: kto kogo wyprzedzi…
Czy widzi Pan perspektywy rozwoju filatelistyki w Polsce? Czy podobnie jest w innych krajach? A jeśli jest inaczej to czy potrafi Pan powiedzieć dlaczego?
Czy filatelistyka ma przed sobą perspektywy rozwoju? Niestety, nie sądzę. Staje się ona powoli hobby elitarnym – tylko dla prawdziwych pasjonatów z pieniędzmi. Dlaczego widzę to w tak czarnych kolorach? Po pierwsze: mamy bardzo mało nowego narybku – młodych i zaangażowanych pasjonatów. Co jest przyczyną? Młodzi mają teraz inne zainteresowania (głównie internet, tv) i nie ma nimi kto pokierować, a zbieranie znaczków wiąże się z coraz wyższymi wydatkami, które mogą inaczej spożytkować. Po drugie: prawdziwi filateliści nam teraz wymierają, a to oni budowali polską filatelistykę. Nieliczni tylko mają swoich następców. Po trzecie: na rynku mamy zalew polskich znaczków z ostatnich 60 lat. Wysokie ich nakłady skierowane były wtedy przede wszystkim do kilkusettysięcznej rzeszy odbiorców abonamentów – obecnie te znaczki oferowane są za 10-20% cen katalogowych (nawet poniżej ówczesnych opłat taryfowych) i w dodatku nikt ich nie chce kupować! Najgorzej wychodzą na tym rodziny zmarłych filatelistów liczące na ogromne pieniądze, a próbujące sprzedać ten materiał za wszelką cenę. Na koniec po czwarte: Poczta Polska prowadzi moim zdaniem nieroztropną politykę emisyjną odstraszającą potencjalnych filatelistów: wysokie nakłady, wysokie nominały, wielka ilość emisji rocznie, przesyt tematyką religijną, różne dodatkowe „atrakcje” typu bloki, arkusiki, przywieszki i ich kombinacje, czarnodruki, nowodruki, itd. Czy to przyciąga, czy odstrasza? Moim zdaniem to drugie. Mieliśmy w swojej historii lata, w których nie wydano ani jednego znaczka (1926, 1929, 1931) lub niewiele (9 znaczków w 1927, 5 znaczków w 1930). Bywały jednak lata z 97 znaczkami i 4 blokami (1964), czy niedawno z 61 znaczkami i 10 blokami (2005). W 20-leciu międzywojennym tylko jeden znaczek poświęcony sztuce zawierał elementy sakralne (ołtarz Wita Stwosza), a dzisiaj? Od kilku do dwudziestu znaczków rocznie poświęconych jest tej tematyce. Inflacja tego tematu?
Czy słysząc informacje, że w niektórych krajach zaczyna odchodzić się od stosowania znaczków pocztowych nie ma Pan obaw, że coś nieuchronnie odchodzi w przeszłość?
Nie sądzę. Już w drugiej dekadzie XX wieku zaczęto wprowadzać maszyny frankujące, czyli frankowanie bezznaczkowe i nie zahamowało to rozwoju filatelistyki, a nawet ją rozszerzyło. Filatelistyka nie przejdzie całkowicie w przeszłość. Najprawdopodobniej stanie się hobby elitarnym przez duże „F”.
Dziękuję za rozmowę.
Jednocześnie wszystkich mających niedosyt z niniejszej rozmowy zapraszamy do zapoznania się z rozmową z Januszem Berbeką opublikowaną w roku 2010 w Przeglądzie Filatelistycznym Fischera, zeszyt 3. Cały zeszyt można pobrać z naszej strony, z zakładki Biblioteka lub klikając na link.