W dniu dzisiejszym przedstawiamy artykuł Kolegi Marcina Wysockiego z Okręgu Wielkopolskiego. Tekst ten poświęcony jest pojęciu makulatury w filatelistyce. Pierwotnie ukazał się on w marcowym numerze tegorocznego Filatelisty.

Kolega Wysocki w ostatnich dniach czerwca br. zdał egzamin na Eksperta PZF w zakresie „Znaczki i całostki polskie od 1944 r.”.  W dniu 1 lipca 2017 roku Prezydium ZG PZF podjęło na wniosek Kolegium Ekspertów PZF uchwałę  zatwierdzającą Kol. Marcina Wysockiego na Eksperta PZF, przyznając mu uprawnienia w zakresie: „Znaczki i ca­łostki polskie od 1944 r.”(Uchwała Nr 1/XXI/PR/2017). Serdecznie gratulujemy sukcesu i życzymy owocnej pracy dla dobra polskiej filatelistyki.
Zapraszamy Czytelników do zapoznania się z poglądami nowego Eksperta PZF na makulaturę w filatelistyce.

W nawiązaniu do niedawnego cyklu artykułów w Filateliście [1,2,3] o „wyklętej” makulaturze filatelistycznej, którą z taką gorliwością atakują ich autorzy, przedstawiam swoje stanowisko.
Na wstępie, aby nie było wątpliwości – nie zgadzam się z większością zawartych tam tez i postulatów. Pojęcie makulatury w filatelistyce funkcjonuje od co najmniej 100 lat i nie jest to wytwór ani socjalizmu, ani polskiego pochodzenia jak chcą tego niektórzy [1,2].
      Znając dobrze i szanując jednego z autorów  tych wywodów domyślam się genezy i toku rozumowania, które legło u podstaw zajęcia się tym tematem, a mianowicie jest to silna potrzeba porządkowania, klarowności definicji, negowania niekonsekwencji,  nazywania rzeczy po imieniu itd.  To oczywiście rozumiem, bo nie ma w tym nic złego. Fakt, że coś funkcjonuje od „stuleci” wcale nie musi oznaczać, że jest to idealne rozwiązanie, że jest poprawne i uzasadnione. W trakcie jednak takiego energicznego procesu porządkującego istnieje ryzyko zagalopowania się i niezrozumienia niektórych, delikatnych materii, gdzie uproszczenia zrobią więcej szkody niż pożytku.
Nie wszystko da się usunąć, uczynić terminem jednoznacznym, a przede wszystkim sprowadzić do dosłowności - szczególnie jeśli od pokoleń istnieje on już zakodowany w świadomości odbiorców.
Pojęcie makulatury funkcjonuje praktycznie od początków naszego kolekcjonerstwa. Nie wchodzę ściśle w semantykę tego pojęcia, bo autorzy [m.in.1,2], którzy zabrali głos w tej sprawie już takie wywody poczynili. Nie wchodzę też w polemikę, czy to nazwa najszczęśliwsza czy nie, czy jest myląca, krzywdząca, błędna itd. - dla tego szczególnego rodzaju materiału filatelistycznego. Makulatura po prostu jest! Już kilka pokoleń filatelistów przeżyło, stykając się z tą nazwą, adaptując ją w miarę swojego doświadczenia dla branżowego słownictwa filatelistycznego, chyba bez szczególnej szkody dla naszego hobby. Termin ten przetrwał dwie wojny, systemy polityczne i na pewno jego obecność w żargonie i słownictwie nie jest powodem spadku liczby filatelistów. Pojedyncze sugestie sfrustrowanych i lamentujących przytoczonych w artykule forumowiczów,  dających do zrozumienia, że rzucą swoje kolekcjonerstwo, bo zniechęca ich jakiś związek frazeologiczny taki jak „makulatura filatelistyczna” jest czymś doprawdy niepoważnym, albo celowym robieniem „szumu informacyjnego”, mającym na celu podniesienie powagi problemu.
      W obu wspomnianych artykułach można zauważyć kilka uproszczeń, uogólnień i nieporozumień. Na przykład: „ Jednymi z ciekawszych walorów dla każdego filatelisty – tematyka są wszelkiego rodzaju błędy i usterki druku. W naszej literaturze przyjęło się dla takich walorów – nieprecyzyjnie i niesłusznie – określenie „makulatura” (koniec cytatu). Nie należy demonizować sprawy – to, że niektórzy błędnie, zbyt często używają tego pojęcia rozciągając je na wszystkie „błędy i usterki druku”, nie oznacza, że to się „przyjęło w naszej literaturze”! Bzdurne opisy niektórych sprzedawców na Allegro czy na innych portalach handlowych nie są żadną „naszą literaturą”. Jeszcze gorzej, jeżeli mamy do czynienia z niefachowymi i błędnymi gwarancjami czy atestami, szczególnie popełnianymi przez tzw. samozwańczych ekspertów. Ale one również nie mogą decydować i nie są wyrocznią - nie należy rozciągać tego na nasz właściwy grunt teorii filatelistyki. Takie przedstawianie rzeczywistości utrudnia prowadzenie merytorycznej dyskusji.
Kolejny cytat: „ Trudno dziś ustalić, skąd w naszej filatelistyce wzięło się określenie „makulatura”. Myślę, że może z faktu, że socjalistyczna jakość pracy i powszechna kontrola wszystkich i wszystkiego nie przewidywała błędnie wydrukowanych znaczków dostających się do okienek pocztowych i rąk obywateli. To, że  od pierwszych lat powojennych produkowano na tzw. czwartej zmianie różne rarytasy (…) nikomu nie przeszkadzało”[1].
Wprowadzenie do filatelistyki pojęcia makulatury niestety nie jest  zasługą okresu powojennego socjalizmu jak chce tego autor tej tezy. To pojęcie w odniesieniu do naszego hobby funkcjonuje już co najmniej od początku XX wieku! Używano go jeszcze wtedy, kiedy znaczki pocztowe były markami pocztowymi… W październiku 1919 roku w znanej interpelacji posła Daszyńskiego w sprawie nadużyć w Ministerstwie Poczt I Telegrafów  czytamy: „ w pierwszych dniach kwietnia ofiarował Pan minister Linde (ówczesny Minister Poczt i Telegrafów - przyp. autora) stowarzyszeniu humanitarnemu „Biały Krzyż” makulaturę marek pocztowych różnej wartości (…)”. Wystarczy również sięgnąć do epokowego dzieła Antoniego Łaszkiewicza „Polskie znaki pocztowe” z 1935 roku [4], gdzie określenie makulatury występuje przy objaśnieniach terminologii filatelistycznej. Przykłady można  mnożyć.

Innym nieporozumieniem jest odniesienie pojęcia makulatury do nadużyć formy znaczków Fi 371, 374 (ryc.1,2). Te „świadomie zmanipulowane” egzemplarze to ewidentne fałszerstwa i nie może tu być mowy o żadnej makulaturze! Istnieją oczywiście przy tych wydaniach egzemplarze makulaturowe, ale nie chodzi tu o te powszechne na rynku, przestępcze fałszerstwa w postaci nadużyć formy drukarskiej.

  

Ryc.1

Ryc.2

Nie można również przejść obojętnie wobec faktu sugerującego, że pojęcie makulatury w filatelistyce to polski wymysł i tylko u nas mogło dojść do powstania takiego „dziwadła”. Wystarczy jednak  przestudiować pierwszy lepszy, ale za to najbardziej popularny i opiniotwórczy niemiecki katalog Michel, który w słowniku pojęć filatelistycznych przytacza i wyjaśnia pojęcie…makulatury („Makulatur”). Co prawda mówi się tam m.in., że „…makulatura przedostaje się w sposób nielegalny do handlu filatelistycznego i jest filatelistycznie bezwartościowa”, ale to już klasyczny przykład zaklinania rzeczywistości. Materiał taki był, jest i będzie pożądany przez filatelistów – nawet niezależnie od najlepszych definicji czy stwierdzeń „fachowców”. To, czy coś jest wartościowe czy nie jest, nie decyduje się ex cathedra, a rynek, który rządzi się swoimi prawami – czy zawsze racjonalnymi, to już druga sprawa – pojedyncze zaklęcia czy opinie nie są w stanie zmienić tej rzeczywistości. Rzadkie, niepospolite, trudno dostępne to znaczy  drogie i pożądane. I tyle.

Bez komentarza zostawię już postulat autora [2], aby wszelkie niezgodności, odstępstwa od zamierzonego oryginału nazywać jednym uniwersalnym pojęciem  „usterka”, niezależnie od wszelkich okoliczności i niuansów…. To, że faktycznie są to zagadnienia skomplikowane, obarczone nieporozumieniami, nie usprawiedliwia nas przed zaniechaniem porządkowania terminologicznego i dbania o właściwe nazywanie rzeczy, adekwatnie do wypracowywanej przez lata dyscyplinarnej terminologii (choć teoria filatelistyki wg niektórych autorów pretenduje a nawet aspiruje jako pomocnicza dyscyplina naukowa, to zdecydowanie w mojej opinii nie może być za nią uznana, pozostając po prostu odrębną dziedziną wiedzy).
      W tym miejscu zrobię wyjątek i przyznam zdecydowaną rację w pewnym aspekcie mojemu starszemu Koledze. Chodzi mianowicie o nadużywanie pojęcia makulatury, a także szafowanie przez ekspertów stempelkiem MK. Mamy do czynienia, po pierwsze z bałaganem w ocenie, czym jest makulatura filatelistyczna. Po drugie można zaobserwować, niestety również wśród środowiska ekspertów PZF, różny stopień skwapliwości w stosowaniu i nazywaniu określonego materiału filatelistycznego pojęciem makulatury. Wiąże się z tym jeszcze inne zagadnienie, tzw. plamkomanii (tym tematem zajmę się w oddzielnym artykule).
Gwoli sprawiedliwości nadmienię, że w instrukcji ekspertów PZF jest uwaga, aby nie korzystać ze stempelka MK nadmiernie.
Wracając do tematu samej nazwy „makulatura filatelistyczna” - istnieje, przyznaję, pewne niebezpieczeństwo dla początkujących filatelistów, czy też purystów językowych, że słysząc słowo „makulatura” mogą być skonfundowani czy też wprowadzeni w błąd, mogą też wyrażać daleko idące zdziwienie. Ale ile jest przyjemności w odkrywaniu, poznawaniu i zrozumieniu „niuansów” branżowego, specyficznego języka i definicji i niechby był czasem nie do końca logiczny i dosłowny czy nawet na pierwszy rzut oka mylący i zniechęcający. Młodej matce kilkumiesięcznego malucha, która z jakichś nadprzyrodzonych powodów postanawia wejść i poznać świat filatelistyki, pojęcie „ miary ząbkowania” też od razu zapewne nie skojarzy się z „gęstością ustawienia igieł w urządzeniu perforującym arkusz drukarski lub sprzedażny”… Nie znaczy to, że po roku przebywania w środowisku filatelistycznym nie opanuje sprawnie sztuki odróżniania „grzebienia”, „liniówki” czy „ramki”.
Apeluję o trochę dystansu i nie zaklinania rzeczywistości już zaklętej w ramy czasu, zwyczaju i praktyki, jakkolwiek nie byłaby ona czasem kontrowersyjna, niezrozumiała czy nieadekwatna.
Jestem w stanie sobie wyobrazić większe wyzwania dla polskiej filatelistyki niż energiczną walkę o wykreślenie słówka „makulatura” ze słownika filatelistycznego. Zresztą osobiście nie sądzę, aby to była walka skuteczna.
Pojęcia makulatury filatelistycznej jako szczególnego rodzaju wady (niedoskonałości) produkcyjnej nie da się skutecznie zdefiniować na gruncie filatelistyki bez dobrego zrozumienia z jakiego rodzaju    wadami i odstępstwami w ogóle mamy do czynienia w procesie wytwarzania znaczków i całostek pocztowych. Niestety, być może na nieszczęście,  nie wszystko co zostało wytworzone  w  długim i żmudnym procesie poligraficznym a nie jest idealną, pożądaną i wzorcową odbitką drukarską, możemy i powinniśmy nazywać  makulaturą, jak chcieliby tego niektórzy.
Dość powszechne jest przekonanie, że makulatura filatelistyczna obejmuje całość błędów i usterek odbitek drukarskich, a kryterium co nazwać makulaturą a co nie,  jest to, czy taki materiał znalazł się w obiegu pocztowym. Jeżeli tak – jest to pełnoprawny, wartościowy obiekt filatelistyczny. W przypadku natomiast, kiedy wychwyciła to kontrola techniczna w drukarni należy ją uznać za makulaturę. Jeśli przedostała się do obiegu pocztowego czyli została zaliczona do nakładu – przestaje być makulaturą i staje się zwyczajnie błędem lub usterką (błąd a usterkę różni „ciężar gatunkowy” wady bez względu na to, czy mają charakter powtarzalny w całym lub części nakładu, czy też incydentalny).
    Takie ujęcie tematu ma jak najbardziej sens, ale wyłącznie z punktu widzenia poligrafii. Dla drukarza wszystkie odstępstwa od normy rzeczywiście są „makulaturą” i trafiają, a przynajmniej powinny trafić do „kosza”. Dla filatelistyki jednak takie kryterium jest nie do końca przydatne i w mojej ocenie jest nie do przyjęcia. Wymyka się pewnym przypadkom i daje pole do niekonsekwencji i nieporozumień.

Ryc.3

Nasuwa się bowiem nieodparcie pytanie: kto ma taką tajemną moc i w sposób autorytarny może stwierdzić, że dany wadliwy materiał filatelistyczny (patrz np. ryc.3) znajdujący się w klaserze bądź pod mikroskopem eksperta przeszedł przez kontrolę w drukarni czy też nie? Czy był zaliczony do nakładu, czy też nielegalnie wydostał się na rynek? Nie ma takiego sposobu, aby to rozstrzygnąć. Więc co? Raz to będzie wspaniały, unikalny okaz definiowany jako rzadki błąd, a raz zaledwie bezwartościowa makulatura (ryc. 3)? Nonsens. Wyjątek od tego problemu stanowią klasyczne „błędnodruki” (ryc.4, 5), które albo znamy z potwierdzonego autentycznego obiegu pocztowego, bądź wiemy, że zostały zaliczone do nakładu (np.„odwrotka bokserów”). Nie uznajemy ich za makulaturę, ale są przecież klasycznymi błędami procesu drukowania.

Ryc.4 Ryc.5

Aby to ostatecznie i jednoznacznie rozstrzygnąć (czymże w końcu jest ta makulatura) należy wyjaśnić, zdefiniować i rozróżnić całą gamę błędów i usterek w filatelistyce. Na tej podstawie można podać kryterium, co my filateliści powinniśmy uznać za makulaturę, a co nie, tak aby zawęzić zakres semantyczny  i nie rozciągać tego na wszystkie „niedoskonałości tego świata”.  Tym samym, aby nie szafować zarówno samą nazwą jak i eksperckimi stempelkami MK.
W kolejnej publikacji zajmę się bliżej tym tematem wyjaśniając i definiując podstawowe pojęcia związane z różnymi rodzajami błędów, w tym oczywiście i z makulaturą w filatelistyce.

Literatura:
1. Zbierski M., 2016. Makulatura – słowo zniechęcające do filatelistyki, Filatelista, 5.
2. Zbierski M., 2016. Nie makulatura, ale usterka druku, Filatelista, 10.
3. Barczyk J., 2016. Wykreślić słowo Makulatura ze słownika filatelistycznego, Filatelista, 7.
4. Łaszkiewicz A., 1935. Polskie Znaki Pocztowe, Ikaros, Białystok.