Filatelistyka to pasja, która ukazuje swoje piękno wraz ze wzrostem zaangażowania filatelisty. W rozpoczętym przed kilkoma miesiącami cyklu "Rozmowy o filatelistyce" prezentujemy wywiady z osobami, reprezentującymi różne środowiska, powiązane z szeroko pojętą filatelistyką. Dotychczas naszymi gośćmy byli: projektantka znaczków pocztowych oraz kilku filatelistów, z których część dodatkowo pełni funkcje w Związku, są sędziami filatelistycznymi itd.
Kolejnym rozmówcą w cyklu „Rozmowy o filatelistyce” jest Andrzej Fischer, wydawca Katalogu Polskich Znaków Pocztowych.
Panie Andrzeju, na początek proszę mi powiedzieć, czym dla Pana jest filatelistyka?
Nie wiem czy to będzie budujące co powiem, ale w tej chwili jest jakimś, nazwijmy to, zjawiskiem, któremu przyglądam się zupełnie z boku. Wiele rzeczy mnie w tym bawi, ale nie jest to w tym momencie, jak by to określić, nie jest na pewno pasją zbieracką to na jakim jestem w tej chwili etapie.
Czy może Pan o sobie powiedzieć, jestem filatelistą czy już raczej nie?
Już nie jestem filatelistą, jeśli odpowiedź ma być szczera jak należy, bo po co opowiadać rzeczy nieprawdziwe.
To niech Pan powie dlaczego?
W pewnym okresie ogarnęło mnie szaleństwo olimpiad, a szczególnie pierwsza olimpiada. Postanowiłem skompletować znaczki wydane z tej okazji, później znaczki na listach, a następnie poszedłem jeszcze dalej. Pomijając zainteresowanie od strony czysto filatelistycznej, pocztowej , zaczęła mnie interesować zawartość kopert, które ludzie, w zdecydowanej większości Anglicy, wysyłali. Bardzo interesowała mnie zawartość tej korespondencji, jak wszyscy goście odbierają i komentują to co na miejscu się dzieje. No i tak jakoś w to wszedłem, nawet chyba troszeczkę głęboko, że zamiast przynosić jakieś pieniądze do domu, choćby nawet skromne, to przychodziłem do żony często mówiąc: słuchaj dopłać mi tysiąc dwa bo ja już swoje przepuściłem, a było to przepuszczenie na znaczki na listy. Pewnego dnia sobie powiedziałem, że trzeba z tym skończyć, bo to już zaczęło być tak jak hazard wciągające, że trzeba się wyleczyć. Wszelkie pobieżne próby leczenia nie wchodziły w rachubę. Uznałem że trzeba to zrobić gruntownie i pewnego dnia powiedziałem sobie dosyć, koniec zabawy. To co w znaczkach było zamieniłem wtedy na fiata mirafiori, co było i tak ogromnym osiągnięciem z początkiem lat siedemdziesiątych. W ten sposób zamiast zbierać znaczki zacząłem po jakimś czasie wrzucać pieniądze do skarbonki pod tytułem samochód, jak to zwykle z samochodem bywa. Ale zainteresowania pozostały, zostało to, że w dalszym ciągu prowadziłem mój sklep filatelistyczno-numizmatyczny.
Proszę mi powiedzieć skąd się wziął ten sklep?
To też było przypadkiem, bo wracając do głębokiej historii to w zasadzie niewielki miałem wybór. Zacząłem od nauczania cudzych dzieci, no ale tak to się złożyło, że zdecydowanie podpadłem, bo podobno sączyłem jakiś jad antysocjalistyczny w dusze małolatów. No i trzeba było czegoś szukać. Ponieważ znalazłem coś takiego co było na umowie ajencyjnej, czyli wypłata prowizyjna, bez dyrektora, bez pierwszego sekretarza, bez kierownika, bez kadrowca, sam sobie sterem żeglarzem okrętem, uznałem, że to jest warte co najmniej drugą wypłatę. No i tak jakoś od 9 maja 1967 roku siadłem i jeszcze do dzisiaj w tym siedzę. W znacznej mierze pomogła mi moja Matka, która już była zaangażowana w „Ruchu”, weszła w ten sklepowy interes i niemal do Jej śmierci ciągnęliśmy razem ten wózek. Podobały mi się szczególnie częste kontakty z ludźmi najprzeróżniejszymi. Różne ciekawe ludzkie egzemplarze przewijały się przez ten mój sklep, bo każdy zbieracz ma jakieś tam swoje za uszami. Ale to było bardzo fajne, bo bardzo częsty kontakt z ludźmi, którzy jakąś pasją byli ogarnięci i nie przeszkadzało to człowiekowi, że w skarpetkach chodzi dziurawych i to nawet niezacerowanych, ale za znaczek był zdolny zapłacić spore jak na tamte warunki pieniądze. No i tak mi tam jakoś leciało.
Była też jednoznaczna propozycja: wicie, rozumicie, tu przychodzą różni, od profesora uniwersytetu po prostego robola, rozmawiają, czasami się denerwują, a nas interesują takie rozmowy bo przecież w dalszym ciągu budujemy ten ustrój dla ludzi. Odpowiedziałem wprost, że jakoś w mojej konstrukcji psychologicznej i emocjonalnej nie miała się rola kapusia. Dano mi też do zrozumienia, że bez problemu można w tym miejscu posadzić kogoś, kto będzie użyteczny w dostarczaniu informacji o ludzkich rozmowach i poglądach. I proszę sobie wyobrazić, że może z wyjątkiem chyba dwóch przypadków, nie poniosłem z tego tytułu żadnych poważnych konsekwencji.
Jeśli nawet zdecydował się Pan zostawić filatelistykę jako zbieractwo, to nie uwierzę, że zostawił Pan ją również mentalnie i przechodzi obok niej traktując tylko biznesowo.
Nie, siedzę w tym dalej po uszy, a powody to katalogi także monet i banknotów no i co miesiąc Przegląd. Jedne rzeczy mi się podobają inne, że tak powiem denerwują. Nie da się jednak być obok. Podniet zdrowych i niezdrowych jest sporo.
Właśnie Katalog, skąd pomysł i jaka jest historia jego powstania?
Pewnego dnia tak siadłem i patrzę, przeglądam i przeglądam katalog wydawany przez Państwowe Przedsiębiorstwo Filatelistyczne i tak sobie w pewnym momencie myślę: no przecież tak to nie może być, to powinno wyglądać zupełnie inaczej. No i był w Krakowie pan Stasio Styła, który na znaczkach dosłownie zęby zjadł i w zasadzie mobilizacja nastąpiła z jego strony. Jemu po śmierci należy się choćby to, że On był takim głównym inicjatorem powstania Katalogu. Do tego doszedł jeszcze z propozycją układu typograficznego, jak to zrobić, jak wyróżnić. W ten sposób się tak stało, że powstał w 1995 bodajże roku, taki skromniutki w zarysie, zaczęło się od tomu drugiego i to jeszcze czarno-białego. Potem już z datą 1997 ukazał się tom pierwszy, przyzwoicie opracowany. Pomógł znacznie pomysł wysłania go na Wystawę Światową do New Delhi. Jako pierwsza próba wrócił z dużym medalem srebrnym, więc uznaliśmy, że droga którą przyjęliśmy jest właściwa. Staraliśmy się go maksymalnie poszerzać, ale żeby nie dochodzić do katalogu specjalizowanego, bo z tego co się zorientowałem to nabywców na takie dzieło, co by zawierało gdzieś w granicach 2,5 - 3 tyś stron trudno by było znaleźć, a założenie było takie, że katalog ma się sam finansować.
Z Katalogiem wiąże się wiele ciekawych historii, które mogę przytoczyć. Pan Michał Jankowski właściciel bardzo poważnej firmy filatelistycznej, z którą na początku mieliśmy niesympatyczne kontakty, również wydawał katalog. W momencie kiedy w 1998 ukazał się już tak pierwszy raz w pełni zrobiony tom drugi Katalogu, to trzeba przyznać zachował się elegancko. Dzwoni do mnie pan Jankowski: „A dzień dobry panie Andrzeju, wie Pan co, spory, sporami, co było to było, ale żeś Pan poprzeczkę ustawił trochę za wysoko, nie będziemy konkurować, ja się z zabawy wycofuję”. Może go trochę bolało, ale umiał otwarcie powiedzieć, że zrobiliśmy coś naprawdę dobrego i on daje sobie spokój bo to za wysoko.
Proszę sobie wyobrazić taką sytuację związaną z akcesoriami filatelistycznymi. Ponieważ nasz zakład produkcyjnie ma bardzo ograniczone możliwości, to w sumie praca ręczna, więc ilościowo nie bardzo byśmy wydolili. Tak sobie pomyślałem, działa w Holandii firma obecnie wykupiona przez Leuchtturm, trzeba pojechać, zobaczyć, może jak nie chleb to bułki da się wspólnie upiec. Jesteśmy tam na miejscu rozmawiamy z właścicielami tego zakładu i te rozmowy nam się nie kleją. Wynika, że oni tak sobie po cichu myślą co to za Fischer nam tutaj przyjechał, co on kombinuje, chce nas chyba naciągnąć. Powoli widzę, że rozmowa ta się nie klei, wypada podziękować, powiedzieć do widzenia i pójść dalej. W pewnym momencie patrzę a tam taka ogromna szafa biblioteczna prawie na całą ścianę stała u nich w gabinecie. Taki przypadkowy rzut oka i w pewnym momencie zdziwienie moje, które prawdopodobnie było bardzo widoczne, bo patrzę a u niego na półce stoją dwa tomy Katalogu Fischera. Zauważył to, bo tylko skończył jedno zdanie i wtrąca, przepraszam czy Pan jest wydawcą tego katalogu? Na co ja odpowiadam, tak współautorem i wydawcą. Byłem traktowany trochę jak żebrak, ktoś kto chce coś wyłudzić i nagle stałem się partnerem do rozmów, do powiązań, do negocjacji. Skutek tego był taki, że panowie sami wyszli z propozycją. Ma Pan u nas kredyt kupiecki 60 tyś. guldenów z terminem płatności trzech miesięcy. Więc nagle się okazało, że katalog stał się bardzo pomocny w kontaktach, jakoś uwiarygodnił mnie, tak bym to określił.
Katalog stał się również kołem zamachowym do poszerzania mojej działalności. Przy okazji jego tworzenia, zaczęły mnie denerwować pewne przeciągania terminów. Od momentu kiedy gotowy był zapis elektroniczny na płytce, do momentu, kiedy drukarz otrzymywał w drukarni gotowe do druku płyty, to mijało dwa, trzy tygodnie. Całkiem przypadkowo, na podstawie spotkania w pociągu, nagle podjąłem decyzję. Kupuję pierwszą w tej części Europy naświetlarkę, japońską typu CTP, czyli bezpośrednio z komputera naświetlanie, utrwalanie płyt do druku. Po tym zakupie mieliśmy pierwszy tom naświetlony z gotowymi blachami w ciągu 8 godzin, drugi tom mieliśmy w ciągu 12 godzin. Następnie po kolei, krok po kroku od naświetlarni zrobiła się z tego drukarnia. Na początku wynajmowaliśmy pomieszczenie w Katowicach, płaciliśmy za to dosyć słono, więc w oparciu o kredyt, wybudowaliśmy własną halę drukarni i troszeczkę potrzebnej nam przestrzeni. Tak w największym skrócie wyglądało dojście od sklepu filatelistycznego, do własnych wydawnictw, do drukarni.
Wracając jeszcze do redagowania Katalogu, bo wypada nazywać wszystko po imieniu. W zasadzie od strony merytorycznej w tej chwili to jest 90% pracy pana profesora Jerzego Walochy, tak że w sumie mój udział od strony merytorycznej zaczął być minimalny. Ponieważ człowiek jest sprawdzony, to decyzje jak to robić w zupełności mu zostawiłem i dotychczas nie było między nami na ten temat żadnego konfliktu ani sporu. Jeżeli chodzi o część dotyczącą całostek, no to niezmiernie aktywny jest pan Piotr Pelczar, który na temat całostek naprawdę chyba ma największą w tym kraju wiedzę i to w wielu przypadkach dokładnie udokumentowaną. Tak, że trudno tutaj jego kompetencje jakkolwiek podważać.
Proszę mi powiedzieć, czy nie planuje Pan wydawania katalogu w wersji elektronicznej?
Proszę Pana i tu jest cały pies pogrzebany, bo znając naszą praktykę życia codziennego, to zrobienie czegoś nawet na płycie, nawet zabezpieczonej to się równa, że tak powiem, plajcie sprzedaży. Bo zostanie zakupionych załóżmy 200, 300 czy 500 płyt, po czym posiadaczami katalogu będzie 10 000, bo tyle powstanie kopii. Bo to jest jakąś taką naszą specjalnością. Tak, że to by było trochę podcinaniem gałązki na której siedzimy. W związku z czym nie planuję wydania Katalogu w wersji elektronicznej.
Kolejnym pańskim projektem wydawniczym jest Przegląd Filatelistyczny, jak on startował?
Nie wiem czy Pan pamięta, ale był na rynku miesięcznik Filatelistyka, wydawany we Wrocławiu przez Wincewicza i Miszczaka. Miszczakowi się zmarło, już przedtem to jakoś kulało i tak się stało, że został się tylko Filatelista jako organ PZF. Tak jak na to patrzyłem, to z lekka się podnieciłem, bo przecież tam na ogół odbywało się pisanie sami o sobie, my chwalimy was a wy chwalicie nas. No i sporo osiągnięć i takich, i takich, tu pan prezes pokazany i tam pan prezes pokazany, a tak mi się wydawało, że nie na tym filatelistyka polega. W pierwszym numerze Przeglądu, we wstępniaku jest takie krótkie wyłuszczenie o co tutaj chodzi. Uznałem, że gdzieś zawsze istnieją jakieś uzależnienia, że Filatelista, zresztą zupełnie dobrze redagowany przez pana Rejnowskiego, ale jednak pewne zobowiązania mający wobec Związku, no to nie bardzo może z wszystkim wyskakiwać. Nie każdy tekst jest dopuszczalny, no bo jeśli ktoś cię karmi to trudno przecież gryźć tą rękę. To samo z pewnymi relacjami z pocztą itd. Ja sobie mogłem pozwolić na to, że sam to robię, sam finansuję, sam ponoszę skutki, wobec tego mogę sobie pozwolić na znacznie więcej.
No to jak Pan wychodzi na jego wydawaniu?
Szanse przeżycia czasopisma branżowego są marne. To że Przegląd jest wydawany, to jest tylko efekt mojego uporu, bo ja sobie rękę tak jak Kozakiewicz w łokciu zgiąłem i powiedziałem trudno! Katalog jest dochodowy, Przegląd jest deficytowy, nie szkodzi, będzie wychodził. Tak naprawdę to co miesiąc do tego interesu dopłacam, ale się uparłem, to za przyjemności trzeba płacić.
Czyli diagnoza jest taka, że czytelnictwo prasy filatelistycznej upada?
Chyba w ogóle czytelnictwo upada, różne są na ten temat statystyki, ale jednak przeważają te, że niewielu Polaków czyta w ogóle cokolwiek. Lud uważa, że do życia potrzeba kiełbasy i chleba, a nie jakiejś głupoty papierowej, czyichś wynurzeń wewnętrznych na tym papierze przedstawionych, no to kończy się rozmowa w tym momencie.
Co sądzi Pan o polityce emisyjnej Poczty Polskiej i jej działaniach związanych z filatelistyką?
Chciałbym w tym momencie przypomnieć mój tekst z numeru 8/2004 Przeglądu Filatelistycznego, czyli z okresu 60-tej rocznicy Powstania Warszawskiego „Ostatnie działania Państwowego Przedsiębiorstwa Użyteczności Publicznej? Poczta Polska, a właściwie ich brak, nasuwa nam wątpliwości czy instytucja ta ma prawo nosić w swojej nazwie słowo polska i zasługuje na miano narodowego emitenta? Szacując ostrożnie, co najmniej kilka milionów Polaków coś wie o obchodzonej w sierpniu 60. rocznicy. Poczta nie. Czy zatem nie należałoby zaproponować Dyrekcji Generalnej tej firmy emigracji do kraju, którego rocznice będą bliższe jej sercu. (…) Naszym zdaniem, w tej ważnej dla narodowej pamięci sprawie, Państwowe Przedsiębiorstwo było Publicznie Nieużyteczne.” Proszę zauważyć, znaczek jest jakimś nośnikiem propagandowym, jakby na to nie patrzeć i przy no marnej znajomości naszej historii na zachodzie, jeżeli ktokolwiek wspomina o powstaniu to natychmiast jest reakcja, to powstanie w getcie, to jest w świecie i Europie znane. Natomiast już z warszawskim jest trudniej i przepuszczenie takiej okazji, żeby pokazać kawałeczek Polski wydaje mi się było grzechem.
Kiedyś dostąpiłem zaszczytu rozmowy z dyrektorem generalnym Poczty Polskiej panem Bartkowiakiem. Tak mi się wydawało, że 40 (w tej chwili już sporo więcej) lat doświadczenia w handlu filatelistycznym upoważnia mnie do pewnych uwag. Tak mi się wydawało, no ale głupio mi się wydawało bo na koniec spotkania pan dyrektor generalny powiedział: Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej i będą same sukcesy. Poczta Polska ma jasno wytyczoną drogę i żadni sklepikarze, kupcy ani inni filatelistyczni malkontenci nie zawrócą nas z obranej drogi. Na co odpowiedziałem panu dyrektorowi, życzę powodzenia, ale bardzo wątpię. I chyba ta moja wątpliwość znalazła potwierdzenie w faktach, które w miarę upływu lat następują.
Proszę mi powiedzieć, czy od tego czasu polityka wydawnicza Poczty Polskiej poprawiła się czy nic się nie zmieniło?
Tragedią wg mnie jest karuzela stanowisk na Poczcie. Rozumiał bym te zmiany gdyby na miejsce człowieka, który słabo się w sprawie orientuje, przychodził taki, który ma na ten temat pojęcie, wiedział o czym i w jaki sposób rozmawiać, ewentualne decyzje podejmować. No ale dzieje się tak, że pierwszy zastępca obecnego prezesa PP SA do spraw filatelistyki nie bardzo wie jak znaczek w ogóle zdefiniować, bo jego raczej interesują, że tak powiem, oprocentowania bankowe i tego typu historie. Zresztą z banków pochodzą obecni prezesi, to jak pogadać z takimi o filatelistyce, proszę mi uprzejmie powiedzieć.
Ale z drugiej strony może znają się na prowadzeniu biznesu filatelistycznego.
Rozmawiałem kiedyś z obecnym Prezesem Poczty panem Jóźkowiakiem i jego zastępcą panem Wojtasem. Przedstawiam prosty przykład, macie państwo takie centrum handlu akcesoriami filatelistycznymi i znaczkami w Bydgoszczy. Tu pokazuję panom zestawienie, to jest wartość rocznej sprzedaży waszego centrum handlowego bydgoskiego, a tu jest wartość miesięcznej sprzedaży mojego prowincjonalnego sklepu filatelistycznego w Bytomiu. Jeżeli moja miesięczna sprzedaż jest odrobinkę większa niż wasza roczna to coś tu jest nie tak. Przy takiej sieci dystrybucyjnej, parę tysięcy punktów sprzedaży.
Patrząc na bieżącą politykę, nie wiem czy ludzie nie czerpią nauki z tego co już było, a naukę można czerpać choćby z numizmatyki. Choć źle się nie powinno mówić o umarłych, ale poprzedni Prezes NBP, albo przynajmniej przy dużym jego współudziale, numizmatykę położono. Obroty numizmatyczne sprzed 5-ciu, 7-miu lat to jest jakaś trzy- czterokrotność obecnego obrotu. A dlaczego tak się dzieje? Bo jeżeli małą łyżeczką można jeść przez całe lata, mieć pełny smak i zadowolenie z tego jedzenia. To gdy ktoś chce żreć chochlą albo prosto z miski łykać, to na ogół jest krótka piłka. Łykasz przez pół roku albo rok, a potem to może się źle skończyć, co najmniej niestrawnością, albo możesz się też udławić.
Rozumiem że Pańskim zdaniem, pazerność wydawców niszczy rynek.
Tak, a Poczta idzie tym samym śladem. Z mojego punktu widzenia to niby mam dodatkowy biznes na tym, ale nie o to chodzi, patrząc jakoś ogólniej to przecież wydawanie rok rocznie takiej ilości arkusików to jest absolutne zniechęcanie. Takie pośrednie przymuszanie do tego, że musisz wydać na znaczki tysiąc czy dużo więcej niż tysiąc złotych rocznie to nie każdego na to stać. Prawdopodobnie filateliści nie są najbogatszą warstwą społeczeństwa, z wyjątkiem niektórych, bardzo nielicznych egzemplarzy. Dostaję mnóstwo listów od emerytów. Panie do jasnej cholery produkuje pan te klasery jubileuszowe, ile Poczta płaci Panu, że tam miejsce na wszystkie arkusiki Pan zostawia. Nie powinno się przesadzać.
Od wielu lat prowadzi Pan handel związany z filatelistyką, czy jest Pan w stanie powiedzieć o jakiś trendach występujących na rynku.
Z naszego punktu widzenia, czyli tego który zaopatruje większość, a nawet całą sieć sklepów istniejących w Polsce we wszelkie akcesoria, to dzięki staraniom NBP i Mennicy Polskiej wielokrotnie spadł obrót akcesoriami numizmatycznymi, natomiast trochę powędrowała w górę filatelistyka. Jeśli chodzi o to co do uprawiania filatelistyki jest potrzebne, czyli osprzęt itd. tak jak by to troszeczkę ruszyło w górę. Jeżeli rośnie sprzedaż klaserów to znaczy, że rośnie to co mają ludzie do tych klaserów wsadzić, nie wiem jak to się długo utrzyma, ale drgnęło.
Być może to oznacza, że filatelistyką zajmują się obecnie ludzie z grubszymi portfelami, którzy lepiej dbają o swoje zbiory.
Ja podejrzewam, że nastąpi taki czas, że to już nie będzie zabawa dla ludu, przynajmniej ta poważniejsza filatelistyka. Z całą pewnością do tej dokumentacji filatelistyczno-pocztowej w zasadzie, no to niestety trzeba sporo grosza i tutaj nie można liczyć na jakąkolwiek masowość, tylko chyba coraz bardziej ograniczone grono entuzjastów, którzy za pewne swoje ambicje i ich spełnienie zapłacą każde pieniądze. To jest ten motyw kolekcjonera, że ja mam to czego inni nie mają. Z pięciu egzemplarzy dwa mam ja, jaki to ogromny powód do dumy. A to jest równocześnie lokatą kapitału.
Rozumiem z tego co Pan powiedział, że filatelistyka przestaje być zajęciem dla młodzieży.
Tu jest właśnie pole do popisu dla Poczty Polskiej, jakieś znalezienie sposobu na dotarcie do dzieciaków. Podam przykład, w 1999 roku na światowej wystawie w Norymberdze, Poczta Niemiecka zorganizowała promocję w ten sposób, że każda pani wchodząca na wystawę dostawała ogromną żółtą różę bo to kolor Deutsche Post. Każdy dzieciak wchodzący na wystawę dostawał taką małą tekturową składaną walizeczkę a w niej 8-mio kartkowy klaser, jakiś pakiet ze znaczkami, lupka i pinceta. Każdy, czyli rozdano tego tysiące. Zainwestowano po to, że wzbudzenie zainteresowania w przyszłości przysporzy troszkę pieniążków.
Jakie lekarstwo by Pan zalecił żeby dzisiaj przyciągać młodych ludzi do filatelistyki?
Zaczyna to się chyba od domu, od przedszkola. Od zainteresowania dzieciaka czymś, pokazania mu, słuchaj to co cię interesuje, to może być literatura, to mogą być książki, to może być cokolwiek, różne szaleństwa ze zbieraniem podobizn piłkarzy no różne, niekoniecznie znaczki. Jeśli to cię interesuje to na ten temat możesz robić to, możesz tamto. Masz jakieś kieszonkowe, jeżeli chcesz to mieć, to tak gospodaruj żebyś mógł sobie to kupić. To tutaj są początki każdego zbieractwa. Jeśli nie daje tego dom, no to powinna chyba dać szkoła. Miejsce dla bezinteresownych wariatów nauczycieli, którzy kiedyś byli i poświęcali swój czas żeby dzieciakom przekazać jakąś własną pasję. Mnie tak zaraził fotografią jeszcze w gimnazjum nauczyciel fizyki i do dzisiaj mi to zostało. Tak, że tutaj jest pole do popisu dla tych, co potrafią zaktywizować tych nauczycieli. Niestety tak jakoś dziwnie to życie się teraz układa, że przy każdej propozycji na ogół jest pytanie, a ile ja z tego będę miał? To jest również pytanie stawiane przez nauczycieli.
No ale od tego nie uciekniemy bo takie w tej chwili mamy skomercjalizowane czasy.
Zgadzam się, ale nauczyciel to jest ostatnia osoba, która powinna hołdować komercjalizacji. No bo wychowamy miliony absolutnych egoistów. Nic razem, tylko wszystko ja, mnie, o mnie, dla mnie. Wydaje mi się, że na nauczycielu spoczywa ten obowiązek pokazania dzieciom, młodemu człowiekowi, że można czymś w życiu się interesować trochę bezinteresownie. Że mnie to pasjonuje, mnie to bawi, ja poświęcam swój czas w jakiś sposób poszerzam swoją wiedzę czytam na temat który mnie interesuje, wiem coraz więcej i tutaj chyba nikt nauczyciela nie zastąpi, no bo kto?
Powiem Panu szczerze, iż wydaje mi się, że to trochę zbyt wyidealizowany obraz na dzisiaj. Nauczyciele nie wspierani przez Ministerstwo Edukacji i przez swoich dyrektorów nic nie zrobią, chyba że trafią się…
Oczywiście zdarzają się wariaci, którym się chce. Byłem ostatnio w Nałęczowie na finale OKM i proszę sobie wyobrazić, że sporo dzieciaków, właśnie przez swoich nauczycieli zarażonych, pokazało, że coś na temat filatelistyki wiedzą. Że filatelistyka to nie jest tylko znaczek, ale i jeszcze cała otoczka, czyli co ten znaczek przedstawia i co ja wiem o tym co tam jest.
Tak naprawdę jeśli zajmiemy się nie tylko samymi znaczkami ale i dziedziną wokół, to podejście do filatelistyki jest głębsze, szersze i przede wszystkim dłuższe czasowo. Nie następuje takie szybkie znudzenie.
Dokładnie tak, no bo jak długo można patrzeć na kolejne obrazki.
Proszę mi powiedzieć, jak Pan widzi rolę PZF w tych działaniach?
No tak, znowu podpadnę kilku ludziom, co najmniej kilku. Może coś w tym kierunku zaczyna drgać, ale dopóki nie skończy się jakieś takie samozadowolenie marnie to widzę. Znowu ten sam problem. Dopóki nie zabiorą się do tego ludzie z tzw. ikrą, którzy zechcą powiedzieć; ja coś chcę zrobić, ja coś chcę po sobie zostawić, a nie będą do tego podchodzić co ja z tego będę miał. Jeżeli tacy ludzie się w Związku znajdą, to Związek ma szansę. Jeżeli się nie znajdą, no to gleba. Przepraszam, może to takie skrajne sądy, no ale naprawdę sporo widziałem w Związku, nawet będąc obok niego, bo do PZF nigdy nie należałem.
Wśród filatelistów przeważa zdecydowanie starsze pokolenie …
Ja kiedyś spotkałem takie fajne zdanie na ten temat. Do jasnej cholery musimy jakoś ciągnąć młodzież w tą stronę, no bo komu my sprzedamy własne zbiory.
No właśnie ta nieśmiertelna kwestia sukcesji w filatelistyce, co Pan o tym sądzi, komu my przekażemy zbiory, niekoniecznie sprzedamy?
Sam widzę u siebie, jeden z synów jakby troszeczkę, troszeczkę a dla drugiego natomiast to jest niezrozumiałe i denerwujące nawet. Także na własnym podwórku mam obraz jak to wygląda. Obecnie jest dostępnych wiele znacznie bardziej ponętnych rozrywek niż filatelistyka. Bo jakoś w ludowej ojczyźnie tych momentów kiedy można się było czymś podniecać było znacznie, znacznie mniej. Za to bywały dodatkowe atrakcje, sam znam taki przypadek pana, który odsiedział ponad trzy miesiące na skutek wymiany znaczków z Francuzem, gdzie wymieniali się numerami katalogu. Ten pisał co potrzebuje i tamten pisał co potrzebuje, tak że w zasadzie korespondencja w 99% ograniczała się do przekazywania numeracji, co uznano za porozumiewanie się tajnym szyfrem.
Wracając do teraźniejszości, co Pan sądzi o roli internetu w rozwijaniu filatelistyki?
Jak zwykle każda rzecz ma dwie strony. Nóż sam w sobie jest narzędziem obojętnym, można nim ukroić chleb można też zadźgać człowieka. To samo jest z internetem, z wszelkimi internetowymi aukcjami na przykład. Jest tu pole popisu dla najprzeróżniejszych oszustów, którym naiwnie, nie do końca rozumiejący istotę rzeczy ulegają. Nagle ktoś oferuje klaser po dziadku lub pradziadku odnaleziony na strychu trzy lata temu, no i takie rewelacje tam się znajdują. A teraz przy takim poziomie poligrafii i sprzętu komputerowego oraz oprogramowania, prawdę powiedziawszy jeżeli ktoś naprawdę wie na czym rzecz polega, to można zrobić fałszerstwa niemalże doskonałe.
Czyli zagrożenia głównie, ale jednak internet daje szanse popularyzacji wiedzy.
Tak w jakiś sposób popularyzuje, no bo nawet dzieciak wchodząc na różne strony, może zahaczyć o jakieś znaczki, a co to jest? Tak że mówię, samo narzędzie jest obojętne, a można go różnie spożytkować.
Proszę o pańskie zdanie o trendach które ostatnio pojawiły się całkiem szeroką falą, czyli odchodzenie przez Poczty od klasycznego znaczka.
Znaczek znaczkiem, ale jest przecież cały ogromny dział filatelistyki przedznaczkowej, gdzie znaczków nie było. Dowcip polega na dokumentacji obiegu pocztowego i całkiem sporo ludzi jest tym zainteresowanych, a nie koniecznie obrazkiem, który jest na tej kopercie naklejony. To znowu znacznie ograniczy grupę odbiorców, no bo zaczynając od dzieciaków, no to dzieciaka raczej pan wirnikowym stemplem do niczego nie zachęci prawda? Czyli wracamy do tego żeby uczyć od podstaw, edukować filatelistycznie. Ja kiedyś popełniłem taki katalog, junior bodajże, chyba gdzieś w 2002 roku, taki malutki. Tam jest kawałek wstępu, który w porywie jakiejś weny, która mnie napadła namalowałem. Nie wiem czy to jest udane czy nie, nie mnie własny tekst osadzać, ale mnie się wydaje, że on był zupełnie sensowny, jako takie pierwsze wprowadzenia dzieciaków w zabawę znaczkową.
Na zakończenie proszę mi powiedzieć, chociaż po tej rozmowie już się chyba domyślam, który z osiągniętych celów związanych z szeroko pojmowaną filatelistyką cieszy Pana najbardziej?
Chyba nic mądrzejszego od Katalogu nie wymyśliłem, może dla ludzi nieświadomych, to jest coś zwyczajnego. Teraz to są już w zasadzie uzupełnienia lat, wyszukiwanie nieznanych dotąd błędów i usterek, ale to jest sporo lat pracy i choćby od strony czysto technicznej do tego podchodząc, to jest 20 mln znaków wystukanych na komputerze.
Dziękuję Panu bardzo za rozmowę. Ten wywiad jest jakby wstępniakiem do startu projektu udostępniania, archiwalnych numerów Przeglądu Filatelistycznego w wersji zdigitalizowanej, na stronie i-KF. Dziękuję Panu bardzo za otwarte podejście i zgodę na realizację tego pomysłu. W dzisiejszym skomercjalizowanym świecie, nie często się zdarza żeby coś przekazać za darmo, a tak jest w tym przypadku i w imieniu własnym i nowych czytelników serdecznie Panu za to dziękuję.
Jeśli jakieś moje prace można nazwać sukcesem, osiągnięciem jakimś, to zdecydowanie 90% pochodziło z przekory. Byłem zawsze przekorny, bez oglądania się na skutki, za co wiele razy dostałem po grzbiecie, bywa i tak. Zostaje ten kawałeczek przyjemności, że postawiłem na swoim, to jest czasem warte więcej niż pieniądze. Jeżeli o mnie chodzi to żaden wysiłek ani powód do chwały, bo to jest upowszechnienie tego co gdzieś tam spłodziłem, czy wymyśliłem sam, czy przy pomocy innych ludzi. Nie wiem tylko czy w ogóle ktoś zechce się wczytywać w takie może przynudne wywnętrzanie się wapniaka.